Bycie na Erazmusie związane jest z podróżami. I jak to w nazwie mojego bloga bez podróżowania nie da się żyć… (albo da, ale zawsze ciekawiej podróżując). Pojeździłam trochę po Hiszpanii, nalatałam się ostatnio samolotami, to czemu nie polecieć w jeszcze jedno miejsce gdzie mnie nie było. Postanowiłam polecieć do Norwegii, do mojej siostry Eli, w odwiedziny po skończonych egzaminach. Żeby było ciekawiej zdecydowałam się jej tego nie mówić, żeby była taka niespodzianka. Skonsultowałam się z drugą siostrą Agatą, która utwierdziła mnie w tym, że jest to dobry pomysł, i z Maćkiem, żeby nie było, że mają jakieś plany, no i żeby ktoś mnie przywiózł z lotniska. Więc pełna konspiracja, zaplanowana już 2 miesiące wcześniej. Nikt się nie wygadał z wtajemniczonych, nawet Maciek dał radę 🙂
Samolot do Stavanger miałam wieczorem, na miejsce dolecieć miałam około północy, więc Maciek musiał wymyślić jakąś wymówkę, że wyjeżdża o takiej porze. Wymyślił, że przylatuje jego kolega i musi po niego pojechać na lotnisko. Powiedział Eli też, że być może zostanie na noc, więc żeby była przygotowana w razie czego. Gdy przyjechaliśmy Ela rozmawiała z mamą na czacie, która też była wtajemniczona (wprawdzie dopiero tydzień przed, ale wiedziała). Maciek powiedział, że już jesteśmy, to Ela napisała mamie, że przyjechał jednak z kolegą. Dopiero potem wstała od stołu, odwróciła się i podeszła do przedpokoju. Gdy doszła i mnie zobaczyła, to była w szoku, minę miała bezcenną 🙂 Nie takiego widoku się spodziewała. Miał to być „pan w średnim wieku” hehehe. Gdy się żegnałyśmy jak wylatywałam po świętach to nie spodziewała się zobaczyć mnie tak szybko (ale ja już wiedziałam 😛 hihi).
Niestety ja nie miałam za dużo wolnego między semestrami i ceny biletów też ograniczały czas pobytu, więc byłam tam tylko 4 dni. W niedzielę wieczorem pojechałyśmy na polską mszę do Stavanger a potem na milongę tangową, gdzie Ela potańczyła sobie tango 🙂 Wracając nie zjechałyśmy na dobrą trasę i dotarłyśmy do domu trochę okrężną drogą… chwila grozy była, ale się odnalazłyśmy w końcu, więc tragedii nie było 🙂 Kolejny dzień też nie obył się bez przygód (byłoby przecież za nudno :P) Pojechałyśmy z Elą do centrum handlowego w Sandness, gdzie Ela miała do wykorzystania jeszcze bony od Maćka z pracy. Kupiłyśmy sobie po torebce, i parę rzeczy przydatnych do domu i wracając miałyśmy pojechać po Maćka do pracy. Prawie nam się udało, niecały kilometr przed naszym celem samochód odmówił posłuszeństwa i przestał jechać. Zdziwiłyśmy się, bo patrząc na wskazówkę stanu paliwa, to dopiero dochodziło do rezerwy, więc powinnyśmy dojechać, no ale trudno… zdarza się. Zepchnęłyśmy go na pobocze i poszłyśmy po Maćka. Maciek wziął kanister z pracy i poszliśmy do samochodu. Idąc rozmawialiśmy i Maciek po naszych opowieściach stwierdził, że chyba to nie o paliwo chodzi. No i miał rację, samochód nie zapalił ani przed ani po dolaniu paliwa. Na ratunek przyjechał brat Maćka i sholował samochód pod pracę a nas do domu zawiózł. Następnego dnia byłyśmy z Elą na spacerku po Lye, połączonym z zakupami, potem granie w Catana i wieczorem film. No i niestety co dobre to szybko się kończy. W środę już z rana się pożegnałyśmy, Maciek przed swoją pracą, już o 6.30 zawiózł mnie na lotnisko pożyczonym od brata samochodem. Następnym razem postaram się zostać u niej dłużej 🙂 Co najmniej tydzień 🙂
Tutaj filmik z wizyty i poniżej parę zdjęć 🙂
Uwielbiam takie niespodzianki 🙂 Naprawdę byłam w szoku, gdy niespodziewanie zobaczyłam Miłkę u nas w przedpokoju. Nie wiedziałam kompletnie o co chodzi i co się dzieje. I rzeczywiście te trzy całe dni Miłkowego pobytu u nas minęły nam zbyt szybko. Następnym razem już jej tak szybko nie wypuszczę 😉