Camino – Dzień 7 – 16.09.2012

Witam wszystkich 🙂

Dzisiaj jakoś nikomu nie śpieszyło się do wstawania, dopiero o 7.15 pierwsze osoby zaczęły się szykować. Widać z każdym dniem coraz ciężej jest ludziom wstawać 🙂 Mimo ze było napisane że do 8 mają wszyscy opuścić schronisko. No niektórym się udało 🙂 Ja jakoś nie mogłam spać tej nocy, nie wiem czemu, gorąco było i jakoś tak. My nie śpieszyliśmy się z wyjściem bo do kościoła dopiero na 9 mieliśmy. Nie wiedzieliśmy tylko w którym miejscu, czy w tym kościele co był zamknięty wczoraj czy w kaplicy co była msza wczoraj. Sprawa się rozwiązała jak zagadała nas kobieta, która sama pokazała ręką gdzie będzie ta msza o 9 i przy okazji opowiedziała nam połowę historii swojego życia głównie te jak to umarł jej mąż bo był chory, jak go pogotowie zabrało i o tym jak jeszcze parę innych osób z jej rodziny umarło. Wprawdzie zrozumieliśmy gdzieś tak połowę z tego co mówiła ale ogólny sens łapaliśmy. Powiedziała nam tez że dostaniemy pieczątkę w kościele, i miała rację, bardzo ładna pieczątką 🙂 Byliśmy sporo przed więc zdążyłam sobie jeszcze przeczytać czytania po polsku z komórki co mi Aga wysłała, żebym chociaż to rozumiała. Ale nawet część kazania zrozumiałam, więc nie jest ze mną tak źle 🙂 ksiądz w miarę wolno i wyraźnie mówił. W drogę wyruszyliśmy tak tuż przed 10, do pokonania 16 km. I dzisiaj wyjątkowo pochmurno było, na początku drogi w ogóle słońca, wiec było bardzo przyjemnie iść. Później się jednak pokazało i grzało chociaż dzisiaj nie tak strasznie. I a propos słońca, wtedy co tak grzało jednego dnia co mi spaliło kark to teraz niestety mimo smarowania balsamem schodzi porządnie skóra z karku, ale tylko z karku, no niestety. Droga przyjemna nawet, pod koniec było dużo zejść stromych, asfaltem, ale takich bardzo stromych, ze nawet samochodem jechali bardzo powoli, coś w stylu chorwackich górek. Do schroniska w mieście Redondela doszliśmy na 14. I szybko zaczęło się zapełniać, teraz to już chyba wszystkie miejsca zajęte. Dobrze ze byliśmy w miarę wcześnie i mam dolne łóżka, nie trzeba się wdrapywać na piętra. Dużo Hiszpanów już. Po odpoczynku poszliśmy zobaczyć jeszcze wodę, znaczy powinien być jakiś kawałek oceanu, ale kiepski, taki strasznie zarośnięty, mało wody. Mewy normalnie chodziły sobie po tym bagienku 🙂 i teraz wróciliśmy, kolacja (kanapki z pomarańczowo zielonym dżemem – nawet zjadliwy :). Jutro chyba ok 23 km. Co do nóg to stopy trochę bolą, od pęcherzy i od złego stawiania nogi przez te pęcherze… Ech… Może się zagoją w końcu i pod koniec będzie dobrze 🙂 Miłego wieczoru 🙂

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *